Była głupia, że
się tam pojawiła. Co ona sobie w ogóle wyobrażała? Że pójdzie i nic złego się
nie wydarzy? Jasne! Gdy tylko następnego dnia Nicolas wszedł do mieszkania
zaczęło się prawdziwe piekło. Najpierw tylko krzyczał, potem doszła do tego
przemoc. Najpierw tylko bił, dopiero potem dobył różdżki. Wtedy zaczęła się
prawdziwa katorga. Nie pamiętała dokładnie, jakimi zaklęciami w nią rzucał. Z
resztą, jakie to miało znaczenie? Jej wiedza nie zmieniłaby faktu, że wiła się
z bólu, płacząc i krzycząc. Gdy już myślała, że Delafoe przestał, ten złapał ją
mocno w za nadgarstki i podniósł do góry. Zaczął ją całować, jak zwykle, bardzo
brutalnie i nachalnie. Nawet nie próbowała się wyrwać, nie było warto.
Próbowała złagodzić ból myślą o Malfoy’u, ale nie potrafiła. Zbyt trudno było
wyobrazić go sobie teraz, kiedy odczuwała ten okropny ból. Z resztą, to on był
powodem tego wszystkiego. A raczej oni oboje. Ich zdjęcie było na okładce
wszystkich czarodziejskich i mugolskich gazet. Nawet nie zwróciła uwagi na reporterów,
którzy tylko czekali na jakiś ruch ze strony Malfoy’a. No i doczekali się. Z
bólem zniosła wszystko, co robił jej narzeczony. Nigdy przedtem nie przeżyła
takiego piekła. Sama dziwiła się, skąd łzy, które nieustannie spływały po jej
policzkach. Czy nie wyczerpała już życiowego limitu? Postanowiła nie myśleć
więcej o blondynie, odepchnąć go w najciemniejszy, najmniej odwiedzany
zakamarek swojej głowy. Ale czy mogła? To nie było przecież takie proste..
Kolejne dwa
miesiące zleciały jej na ciężkiej pracy i przygotowaniach do zmiany prezesa, a
oprócz tego na nieprzyjemnościach w domu. Jak wcześniej jakoś im się zaczęło
układać, tak wszystko teraz zostało zniszczone. Jej szczęście runęło jak domek
z kart. Ale czy ona była szczęśliwa? Nie, po prostu nie była już tak często
maltretowana, a to dawało jej, jako takie szczęście. Dni przelatywały jej przez
palce. Nie chciała, żeby Malcolm odchodził. Modliła się w duchu, że to zwykły,
głupi żart, ale nic z tego. Decyzja została podjęta. Lada chwila to Draco Malfoy
miał zostać jej przełożonym. Była pewna, że nie zagrzeje w firmie miejsca na
dłużej. Z pewnością będzie chciał ją wywalić, jak najszybciej. Gdy tylko jej
umowa z firmą straci ważność, wyleci. Nawet nie miała nadziei na to, że
przedłuży współpracę. Przecież to było zupełnie nierealne.
W końcu nastał
ten smutny dzień, którego Hermiona straszliwie się obawiała. Ostatni dzień
Strafens’a w pracy, a tym samym, czas wprowadzenia Malfoy’a w życie firmy.
Denerwowała się i to jak cholera. Próbowała się zająć wszystkim, byle by nie
myśleć o mężczyźnie, ale było to trudniejsze niż myślała, tym bardziej, że
Malcolm postanowił, że ona zajmie się gościem razem z nim. Zaprotestowała,
tłumaczyła się nawałem pracy, ale prezesa nic nie obchodziły jej wymówki. W końcu
postawił na swoim. Brunetka siedziała w jego gabinecie jak na szpilkach,
wyczekując godziny dziesiątej. Sama nie wiedziała, czy bardziej była
podekscytowana, czy zdenerwowana. Niespełna pięć minut po czasie, w pokoju
rozległo się pukanie. Jakby z oddali słyszała niewyraźny głos Malcolm’a, który
oznajmił gościowi, że może wejść. Drzwi się otworzyły, a próg gabinetu
przekroczył przyszły prezes. Hermiona nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że
wstrzymała oddech. Wpatrywała się w niego intensywnie. Ubrany był w jasne,
beżowe spodnie i białą koszulę rozpiętą pod szyją. Włosy miał roztrzepane,
zupełnie jakby w ogóle się nimi nie zajął po kąpieli, a na jego ustach krążył
lekki, trochę ironiczny uśmieszek. Podniosła się, gdy tylko Malcolm przywitał
się z następcą.
-
Dzień dobry. – przywitała się uprzejmie, skinąwszy na niego
głową.
-
W rzeczy samej, bardzo dobry. – odpowiedział, łapiąc jej dłoń,
którą zaraz pocałował. Zaskoczył ją. Była pewna, że zacznie się od kłótni,
wyzwisk, czy chociaż ironii z jego strony. Przecież Malcolm doskonale wiedział,
jak jest między tą dwójką. Była pewna, że zwariowała, że sobie to wszystko
wyobraziła. A jednak, Malfoy nadal stał przed nią, niestety, już nie trzymając
jej dłoni w swojej. – Od czego zaczynamy? – spytał blondyn, przerywając
panującą w pomieszczeniu ciszę.
-
Myślę, że na początek Hermiona oprowadzi cię po firmie. –
odparł staruszek, siadając z powrotem za biurkiem i uśmiechnął się do ulubionej
dwójki. – No dalej, młodzieży, idźcie się zabawić. – dodał wesoło.
-
Bardzo zabawne. – obruszyła się Hermiona. – Zapraszam za mną,
panie Malfoy. – powiedziała, tym razem w stronę blondyna. Posłusznie za nią
ruszył, nie odmawiając sobie przyjemności, jaką niewątpliwie było przyglądanie
się jej zgrabnej figurze i pośladkom. Musiał się powstrzymać, by nie rzucić
jakiegoś głupiego komentarza w jej stronę.
-
Panie Malfoy? – spytał za to, kiedy byli już w jej królestwie.
– Możemy chyba pominąć wszelkie formalności, prawda? Dobrze się przecież znamy.
-
Mam inne zdanie na ten temat. – odparła, odwracając się w jego
kierunku. – Z resztą, będziesz moim szefem, nie kolegą. – dodała stanowczo,
więc uniósł ręce w geście obronnym. Nie, to nie. Przynajmniej próbował. – To
jest moje biuro, jak się domyślasz. Będę tu przez większość czasu, więc jeśli
wpadniesz na pomysł, bzykania jakiejś ładniutkiej pracownicy u siebie, to
znajdź proszę, jakiś schowek. – rzuciła z niesmakiem. Tak właściwie nie
chciała, by bzykał kogokolwiek. W schowku, w gabinecie, czy gdzieś indziej.
Potrząsnęła głową. To były głupie sny. Nic nie znaczące wymysły. To, że był jej
odskocznią i ratunkiem nie znaczy, że będzie nią teraz.
-
Po co mi, jakieś tam pracownice, jak mam gorącą sekretarkę? –
odpowiedział z filuternym uśmiechem, podchodząc do niej. Zatrzymała go gestem
ręki.
-
Mam narzeczonego, Malfoy. – powiedziała stanowczo, a
przynajmniej próbowała. Prawda była taka, że nogi jej zmiękły na widok jego
uśmiechu, na dźwięk głosu i na samą myśl o tym, że mógłby ją teraz dotkać, czy
pocałować, jak w jej snach. Szybko odrzuciła od siebie te myśli. Powinna się
skupić! – Chodźmy dalej. – zarządziła, nie patrząc na niego. Tak będzie
najlepiej. W ogóle nie będzie utrzymywała z nim kontaktu wzrokowego, albo
najlepiej nałoży mu torbę papierową na głowę. Tak, to jest dobry pomysł.
Gdy tylko
skończyli swoją wyczerpującą podróż, wrócili do gabinetu Strafens’a. Staruszek
uśmiechnął się na ich widok. Przywołał Dracona do siebie, pozwalając brunetce
trochę odetchnąć. Hermiona rozsiadła się wygodnie na czarnej, skórzanej kanapie
i zrzuciła obcasy na ziemię. Rozpuściła też długie włosy, przeczesując je
palcami. Odetchnęła z rozkoszą. Zazwyczaj jej praca nie wymagała chodzenia po
firmie, a jak już gdzieś szła, to niedaleko. Jeden raz chyba tylko obeszła
wszystkie działy, w dniu swojego zatrudnienia. Czując na sobie czyjś wzrok,
podniosła głowę. Malfoy opierał się o blat biurka, jednak w ogóle nie
interesowało go to, co miał mu do pokazania Malcolm. Staruszek również zauważył
brak skupienia u zastępcy, więc powiódł za jego wzrokiem. Uśmiechnął się lekko.
-
Hermiono, czy mogłabyś nie rozpraszać nowego szefa? – spytał
rozbawiony. Panna Granger porządnie się zarumieniła i usiadła prosto jak
struna.
-
Nie miałam takiego zamiaru. – odpowiedziała na swoja obronę.
-
Nie wątpię. – przytaknął staruszek. – Może zrób nam kawę, hm?
– zaproponował. – Przynajmniej na chwilę oderwę jego wzrok od ciebie. – dodał,
poklepując Malfoy’a po policzku. Blondyn oburzył się i przetarł miejsce, które
zetknęło się z dłonią Malcolm’a. Hermiona zachichotała i podniosła się z
kanapy. Nie kłopotała się ubieraniem z powrotem szpilek, tylko od razu podeszła
do ekspresu do kawy, który miał swoje miejsce w odległym kącie gabinetu. Nuciła
pod nosem, przygotowując kawę dla siebie i pozostałej dwójki. Jedną, nie za
mocną, dla Malcolm’a i dwie czarne, gorzkie. Nawet nie zapytała Draco jaką kawę
lubi. Zrobiła ją odruchowo, jakby nie był to pierwszy razy. Jakby doskonale
wiedziała, czego chciał. Położyła kubki na tackę i ruszyła w stronę biurka.
Podała obojgu napój bogów, a potem klapnęła na fotelu przed nimi. Upiła łyk
czarnej ambrozji, nie zwracając uwagi na obu panów.
-
Hm. – mruknął Malfoy, odsuwając od siebie kubek. – Teraz chyba
wiem, co miałeś na myśli, mówiąc najlepsza i najwspanialsza sekretarka. –
powiedział, marszcząc lekko brwi. Pozostała dwójka spojrzała na niego, trochę
zdziwiona. – Kawę to ona parzy doskonałą, a nawet nie zapytała, jaką lubię. –
wyjaśnił. Malcolm zaśmiał się wesoło, powracając do pokazywania mu czegoś w
laptopie, a brunetka ponownie się zarumieniła. Cholera, czy ona nie myśli? Może
jeszcze mu powie, że gdy bardzo boleśnie kocha się z narzeczonym, to wyobraża
sobie jego? Co za idiotka!
Do domu wracała
o tej samej porze, co zwykle. Codzienna rutyna. Weszła cichutko do mieszkania i
upewniła się, czy narzeczonego jeszcze nie ma. Nie było. Odetchnęła z ulgą i
skierowała się do łazienki. Długa kąpiel jak zwykle pomogła na skołatane nerwy.
Wypiła dwie lampki wina, dla poprawy humoru. Udało się od razy, bo głowę
przecież miała koszmarnie słabą. Nie pamiętała kiedy Nicolas wrócił do domu.
Nie był w humorze, ale widząc ją, pod lekkim wpływem, uśmiechnął się. Zawsze
lubił, gdy trochę wypiła. Łatwiej ulegała i była potulna. W gruncie rzeczy nie
lubił jej krzywdzić. Każdy cios bolał i jego, każda uroniona przez nią łza,
była jak sztylet wbity w serce. A jednak nie umiał inaczej. Tylko to znał, tego
się nauczył w swoim życiu. Nie potrafił inaczej jej traktować. Dlatego wolał,
gdy była posłuszna. On nie musiał sprawiać im bólu, ona nie była taka smutna,
nie cierpiała. Pozornie, oboje coś na tym zyskiwali.
Weekendy
zazwyczaj mają to do siebie, że mijają szybko i człowiek musi powrócić do
szarej, smutnej rzeczywistości. Z nią zawsze było trochę inaczej. Weekendy były
zazwyczaj najmniej przyjemnym czasem, w całym tygodniu. Czterdzieści osiem
godzin z Nick’iem nie były najlepszą perspektywą. Ten weekend minął jej jednak,
znacznie za szybko, a to dlatego, że tak bardzo nie chciała poniedziałku. Bała
się, nie wiedziała, czego oczekiwać. W końcu od początku tygodnia, to Draco
miał zajmować się firmą. Malcolm przez jakiś czas będzie go kontrolował, czasem
wpadnie do biura, ale w gruncie rzeczy, to Malfoy rządził firmą. Najgorsze
jednak w tym wszystkim miało być to, że będzie go widywała codziennie, przez
kilka godzin. Może jeszcze nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że znowu
siedział w jej głowie. Zamykając oczy widziała jego przed sobą, mimo, iż nie
próbowała. Teraz to on wkradał się do jej myśli nieproszony. Próbowała o nim
zapomnieć, wymazać z pamięci wszystkie sny, ale nie potrafiła. On ciągle wracał.
Była już nawet gotowa, za pomocą magii wyrzucić wspomnienia o nim, ale nie
umiała. Ręka jej drżała, straciła nad nią jakiekolwiek panowanie. Niewykonalnym
było pozbycie się tego łajdaka, więc musiała się przyzwyczaić do faktu, że
będzie go ciągle widywać.
Rankiem robiła
wszystko powoli, niechętnie. Odwlekała wyjście na ostatnią chwilę, choć, co
jakiś czas zerkała na zegarek, aby się nie spóźnić. Przygotowania, które
zazwyczaj szły jej sprawnie, trwały znacznie więcej niż powinny. Niby przypadkiem
zapomniała telefonu z szafki nocnej, czy portfela, z wczorajszej torebki.
Ostatecznie i tak wyszła z domu z dużym zapasem czasu. Postanowiła, że
przejdzie się, bo przecież nie miała, aż tak daleko. Specjalnie wybrała drogę
przez park, ciesząc się porannymi promieniami słońca. Niedługo miało nadejść
lato. Westchnęła ciężko. Niegdyś nie lubiła go, bo była z daleka od Hogwartu,
potem pokochała wylegiwanie się i słodkie nic nieróbstwo, ale teraz.. Teraz w
ogóle nie lubiła tej pory roku. Zazwyczaj chodziła w luźnych, ale dłuższych
ubraniach, ukrywając liczne sińce na skórze. Zazdrościła tym wszystkim pięknym
pannom, które mogły chwalić się swoimi figurami i zdrową, piękna opalenizną,
podczas, gdy Hermiona była zupełnie blada. Żałowała, że nie może swobodnie wylegiwać
się na plaży, czy nosić bluzki odsłaniającej pępek. Kiedy na imprezach wszyscy
się bawili, ona naciągała mocniej sukienkę, chcąc uniknąć niezręcznych pytań. Co
się stało, Hermiono? Skąd ten siniak? – pytaliby. Nie mogła sobie pozwolić
na chwilę nieuwagi. Czasem dziwiła się sobie, że w dalszym ciągu trwa przy
Nicolas’ie. Gdzie podziała się ta odważna Gryfonka, która nie da sobie w kaszę
dmuchać? Nie wiedziała. Hermiona-Wiem-To-Wszystko-Granger umarła razem z
wszystkimi poległymi w ostatecznej bitwie o Hogwart. Dalej dążyła do tego, by
być najlepszą. Ciągle walczyła o swoje marzenia, ale w jej staraniach było
coś.. obcego. Nie cieszyła się już z najdrobniejszej rzeczy, nie przywiązywała
takiej uwagi do szczegółów, jak niegdyś. Prawdziwą radość sprawiały jej ogromne
przetargi, do których się przyczyniła, ale już nie radowała się tak z powodu
najmniejszej pochwały ze strony szefa. Uśmiech, który zwykle jej towarzyszył
był sztuczny, wymuszony. Była wypruta z pozytywnych emocji. Nie pamiętała,
kiedy tak naprawdę czuła się szczęśliwa. Jej życie było monotonne, nudne.
Codziennie to samo. Praca, powrót do domu i Nick. Nic więcej. Nie walczyła o
szczęście jak dawniej, nie brała go garściami. Straciła entuzjazm, który w
sobie miała. Straciła prawdziwą Hermionę.
~*~
No hej. Miało być wczoraj, ale jakoś nie wyszło. Szybko się jednak rehabilituje i proszę, oto jest kolejny rozdział. Współczujecie Hermionie? Ja bardzo. Ciężko sobie wyobrazić, że ta silna, przemądrzała Granger daje sobą tak pomiatać, prawda? Ale czego można się spodziewać? Nie miała już przy sobie dwóch wiernych przyjaciół, którzy zawsze jej chronili. Nie było nikogo kto by wyciągnął do niej pomocną dłoń? A może jest? A może Nick w końcu się zmieni? A może przerwie jej katusze i po prostu ją zabije? Przesadzi? Tego dowiecie się za jakiś czas :D hihi
Mam już dość szkoły. Boże, nie wiem kto to wymyślił. -.-
Ogólnie jest smutno, nudno, bez zmian. Było coś, nie ma nic.. Faceci są do kitu. Czekam na przyjazd mojego ukochanego przyjaciela. Potrzebuję znaleźć się w jego ramionach jak najszybciej!
Nigdy nie zrozumiem facetów i ich toku myślenia. Niby to my jesteśmy skomplikowane, a to oni wodzą nas za nos i dają fałszywe nadzieje. Myślą, że wiedzą wszystko, że każda kobieta jest taka sama. Gówno prawda. Nie wiedzą nic.
Ech, nie truję. Życzę miłego weekendu.
Ściskam, Nusiaa.